piątek, 6 maja 2016

Ciocie i dzieci


Stało się. Tymek chodzi do żłobka. Za nami dwa dni wspólnego poznawania nowego otoczenia, cioć i dzieci, i jeden taki, w którym Tymko został na trochę beze mnie. To dziś był właśnie ten dzień.

Wiedziałam, że to będzie trudny moment, nie tylko dla niego, ale też dla mnie.

I nie pomyliłam się. Cholernie trudno sobie pójść, kiedy słyszy się za ścianą płacz własnego dziecka. Łezka mi się w oku zakręciła a moje dramatyczne "niech panie się nim opiekują" rzucone na schodach do przechodzącej "cioci" dopełniło całości. Gdzieś tam w duchu ciągle jeszcze miałam nadzieję, że mój syn znajdzie się w tej kilkuprocentowej grupie dzieci, które z łatwością (czytaj: bez łez) odnajdują się w żłobkowej rzeczywistości. W końcu na widok dzieci pędzi podekscytowany w ich kierunku nie oglądając się za siebie. Wydawać by się mogło że jego entuzjazm zupełnie wtedy przesłania potrzebę obecności kogoś bliskiego. Okazuje się, że jednak nie przesłania. Łatwo jest być otwartym i z radością poznawać świat, kiedy ma się świadomość, że w pobliżu jest ktoś bliski - mama, tata, czasem babcia, albo dziadek.

W żłobku to ciocie i inne dzieci mają w założeniu stać się dla niego tymi bliskimi osobami, przy których z czasem będzie mógł poczuć się wystarczająco bezpiecznie. Ale na to potrzeba trochę czasu.

Po co w takim razie zapisaliśmy nasze dziecko do żłobka?

Nie po to, by mogło rozwijać się społecznie i nie po to, żeby mogło stać się bardziej samodzielne. W moim przekonaniu najlepsze co moglibyśmy dla niego teraz zrobić to pozwolić mu spokojnie żyć w domu w obecności kogoś bliskiego, tak jak to było do tej pory. Nie ma nic lepszego dla rozwoju kontaktów towarzyskich i budowania samodzielności, niż odpowiednio długie życie w poczuciu bezpieczeństwa w znanym otoczeniu i w towarzystwie najbliższych. Żłobki zupełnie nie są do tego potrzebe. Przychodzi czas kiedy dzieci same stają się gotowe na to wszystko, do czego przedwcześnie próbuja ich nakłonić pełni dobrych chęci rodzice.

Żłobki są przede wszystkim po to, żeby rodzice mogli pracować. Tak samo jak nianie i nieocenione babcie (albo dziadkowie). Problem w tym, że na te dwie ostatnie "opcje" nie każdy może sobie pozwolić.

Tak więc w odpowiedzi na różne okoliczności naszego życia, po półrocznym urlopie wychowaczym, podjęliśmy taką a nie inną decyzję. Dla mnie nie była ona łatwa. I to nie tylko dlatego, że wiem jak ważna dla poczucia bezpieczeństwa dziecka w tym wieku jest fizyczna obecność rodzica. Też dlatego, że bycie taką domową mamą, która jest kompanem od otwarcia rano oczu aż do ich zamknięcia wieczorem, daje mi bardzo wiele radości. Ja po prostu lubię spędzać czas z Tymkiem, choć bywa, że jestem też tą naszą ciągłą współobecnością okropnie zmęczona :) Pewnie, fajnie będzie znów wrócić do pracy. Kontakty z innymi ludźmi, poczucie, że ja też zarabiam pieniądze i zasilam domowy budżet... To też jest dla mnie ważne. Ale prawda jest taka, że mnie ciągle jeszcze w zupełności wystarczyłoby to moje rodzinne życie. Może też dlatego, że zawodowo doskonale wyżywam się w trakcie warsztatów dla rodziców... ;)

Eh... nie tylko dzieci muszą zaadaptować się do żłobka. Mamy też muszą przejść ten proces. Pożegnać się z tym, co było i powitać to, co nowe.

To co w tym wszystkim wydaje mi się bardzo ważne, to danie i sobie i dziecku prawa do przeżywania trudnych emocji. Mam świadomość, że dla Tymka to jest trudny czas. Ma prawo być smutny, bać się tego co nieznane i ma też prawo płakać. Ma prawo w związku z tym potrzebować więcej mojej bliskości -  częściej zapraszać mnie jako kompana do zabawy, częśćiej  wołać  "cicisia", i to zarówno w dzień, jak i w nocy (jak dobrze, że śpimy razem), denerwować się różnymi rzeczami. To co mogę mu dać to zrozumienie i szacunek do jego przeżyć. Oraz zrozumienie i szacunek do tego co przeżywam ja sama. Żal, smutek, też lęk o to czy wszystko dobrze się ułoży. I poczucie winy. Bo czy oddając swoje dziecko do żłobka ciągle jestem wystarczająco dobrą mamą? Te uczucia i wątpliwoci się pojawiają. I to jest w porządku.  Dopiero z tego poziomu jestem w stanie zaopiekować się sobą i dzięki temu znaleźć w sobie spokój do tego, by naprawdę być wsparciem dla mojego syna.

Jak skończył się ten dzisiejszy dzień? Kiedy przyjechałam po Tymka, dzieci właśnie wracały z placu zabaw. Z relacji cioć wynika, że mój syn bawił się tam z właściwym sobie zapałem. To dobry znak :)

Potem było tak jak zwykle, może z wyjątkiem tego, że na widok każdej napotkanej młodej kobiety Tymko powtarzał z namaszczeniem "ciocia", "ciocia". A potem dodawał jeszcze "dzieci", "dzieci".




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz