środa, 16 grudnia 2015

To o mnie chodzi


Jesteśmy na spacerze. Tymek ma swoje sprawy - próbuje dogonić kurę, biegnie przez pole, żeby lepiej przyjrzeć się małej koparce, która przewozi ziemię u sąsiada, zbiera kamyki, grzebie patykiem w kałuży. Idę za nim, podaję mu rękę kiedy chce szybciej za tą kurą, pomagam się podnieść, kiedy wpatrzony w tę koparkę nie zauważył, że właśnie się przewrócił, kucam obok niego i po raz kolejny cierpliwie powtarzam, że nie chcę żeby wkładał sobie kamienie do buzi, z przyjemnością przyglądam się ile radości mu sprawia tupanie w wodzie, choć przecież pomoczył całe spodnie.


Jesteśmy na spacerze. Tymek ciągle zawraca i nie chce iść tam gdzie ja. Grzebie w piasku i znów wpycha sobie kamienie do buzi choć przecież tyle razy mu mówiłam, że nie chcę żeby to robił. Kurcze, kałuża, znów się pomoczy i będziemy musieli zaraz wracać do domu, a przecież do sklepu mieliśmy jeszcze iść. Próbuję go odciągnąć od tej kałuży, ale on strasznie chce. W końcu rezygnuję, pozwalam mu pluskać w niej patykiem. Kucam obok niego zrezygnowana i pilnuję żeby nie pomoczył butów. Chwila nieuwagi i pac. Jest cały mokry.

- TYYYYMEEEEK. Musimy wracać do domu!

Mówię to z wyrzutem i zabieram go z tej nieszczęsnej kałuży. Wkurzam się na siebie, że mu na to pozwoliłam. Na niego też jestem zła, choć przecież to ja podjęłam decyzję.

Jesteśmy na spacerze.  Za nami długa droga bo wybraliśmy do sklepu. Chcę posadzić go do wózka, ale on wyraźnie się przed tym broni.

- Pewnie jesteś zmęczony.

Mówię to niby do niego, niby do siebie. Pozwalam mu pochodzić trochę wokół. Od razu zawraca i biegnie do miejsca gdzie na poboczu leży kilka sporych kamieni. Bawi się nimi przez chwilę, potem trochę chodzi, gdzieś przykuca, czemuś się przygląda. Czekam na niego, mnie też był potrzebny ten odpoczynek, jestem już naprawdę zmęczona. Z przyjemnością śledzę go wzrokiem, uśmiecham się do niego co chwila i macham mu. Po kilku minutach podchodzę do niego i biorę go na ręce.

- Posadzę cię teraz w wózku bo chcę już jechać do domu.

Siada choć nie bardzo mu się to podoba, zaczyna marudzić. Kucam obok tak żeby nasze twarze były na tej samej wysokości.

- Synku wiem, że jesteś już zmęczony. Ale ja naprawdę chcę już jechać do domu.

Tymek patrzy na mnie i się uspokaja. Tak po prostu. Pozwala mi się zapiąć. Jedziemy, po drodze pokazuje palcem różne rzeczy, jest pogodny. "Woooooow! Czy to tak naprawdę bywa?!" Głośno dziwię się w duchu.

Trzy bardzo podobne sytuacje. Co powoduje, że są od siebie tak różne?

Ja. Moje nastawienie. Moja gotowość do tego, żeby oprócz swojej perspektywy dostrzegać też perspektywę mojego syna. Moje przekonanie, że i "moje" i "jego" to są dwie równie ważne sprawy. I moja chęć dogadania się z nim, znalezienia takiego rozwiązania, które zaakceptujemy oboje - i ja i on. Choć ktoś mógłby powiedzieć, że przecież to jeszcze całkiem mały chłopiec i na pewno jeszcze nie zrozumie.

Kiedy myślę o tym co jest ważne w tym całym byciu rodzicem, to przypominają mi się słowa piosenki Tatu - "it's all about us". To o nas chodzi. O nas, czyli rodziców. Chodzi o mnie. Tą która właśnie w tym momencie oprócz tego, że stoi (kuca, siedzi, albo leży) obok swojego dziecka, to ma też określoną ilość sił, określony nastrój, określone plany co do tego co będzie robić za 5 minut, i określoną ilość rzeczy które przecież miała zrobić najpóźniej dziś.

Ta moja gotowość czasem zależy od bardzo prozaicznych spraw. Choćby od tego, czy potrafię zadbać o to żeby odpocząć, czy chodzę jak zombie bo wczoraj znów zarwałam pół nocy. Od tego na ile jestem w stanie sobie uświadomić, że to nie Tymek głośniej krzyczy, tylko ja jestem bardziej zmęczona. Że to nie on jest nieznośny tylko mnie jest źle, bo dowiedziałam się właśnie, że jakaś ważna dla mnie sprawa wzięła w łeb. Że wkurzyłam się na męża, że jak się nie pospieszę to nie zdążę, że źle wydali mi resztę w sklepie, że ZNÓW o czymś zapomniałam.

Chodzi o to kim ja jestem tu i teraz i co ja w tym momencie wnoszę do relacji z moim dzieckiem. Czy potrafię w tych wszystkich trudnych dla mnie sytuacjach przyjrzeć się sobie z ciekawością? Czy jestem w stanie zadać sobie pytanie co takiego dzieje się we mnie, że tak jest mi trudno? Czy potrafię w takich sytuacjach zadbać też o swoje potrzeby, czy potrafię się sobą wtedy zaopiekować?

Jeśli nie jestem w stanie tego zrobić, to pewnie znów będę się wkurzać, że tak głośno krzyczy, że ciągle chce na tych rękach, że wkłada do buzi te kamienie, że znów ta kałuża.

Jestem w kuchni. Coś robię i chcę jak najszybciej skończyć bo jestem bardzo zmęczona. Tak zmęczona, że aż wkurzona. Tymek przychodzi i koniecznie chce do mnie na ręce, wspina mi się po nogach i zaczyna płakać. Kucam obok niego.

- Nie wezmę cię na ręce bo jestem bardzo zmęczona.

Przytulam go, ale on nadal chce na te ręce, wspina się po mnie i dalej płacze. Jeszcze raz próbuję, choć wiem, że pewnie i tak zaraz dam za wygraną i w końcu go wezmę.

- Synku NAPRAWDĘ jestem bardzo zmęczona.

Chyba słychać ten dramatyzm. Zza rogu wyłania się Szymon :)

- Choć Tymku, pohuśtam cię, mama jest zmęczona.

Od razu robi mi się lepiej. Myślę sobie, że wsparcie w tym całym byciu rodzicem to też jest niesamowicie ważna rzecz. Nucę sobie pod nosem "It's all about us, all abut, all about us..." i dziwię się skąd mi się ta piosenka przypomniałam, przecież nie słyszałam jej całe lata :)





4 komentarze: