poniedziałek, 25 maja 2015

Zastanawiacie się czasem nad tym?


Zastanawiacie się czasem nad tym od czego zależy jakość relacji pomiędzy ojcem i dzieckiem? Dlaczego niektórzy ojcowie są bardziej zaangażowani w wychowanie swoich pociech a inni mniej? Dlaczego niektórzy mają silną i bardzo bliską więź z dziećmi podczas gdy inni trzymają się jakby na uboczu i wydają się zajmować swoimi dziećmi z niechęcią? 

Odpowiedzi na to pytanie jest wiele. W dużym stopniu zależy to od samych ojców – od ich osobowości, zdolności empatii, umiejętności komunikacyjnych, wzorców ojcostwa wyniesionych z dzieciństwa. 

Często zależy to też od fizycznych możliwości ojca. Trudno być empatycznym i zaangażowanym po iluś tam godzinach bardzo stresującej albo wyczerpującej fizycznie pracy. W końcu każdy człowiek potrzebuje czasu na regenerację a doba ma jedynie 24 godziny. 

Tych czynników jest z całą pewnością dużo więcej.

Ale czy zdajecie sobie sprawę z tego, że jakość tej relacji w dużym stopniu  zależy również od matek? 

Bywa, że to właśnie my jesteśmy tymi pierwszymi przeszkodami, które nie pozwalają naszym facetom zbliżyć się zbytnio do naszych dzieci. Jest to o tyle trudne, że robimy to często nieświadomie, w bardzo subtelny i niezauważalny, nawet dla nas samych, sposób. Właściwie to nie jest sposób. Jest to bardziej efekt uboczny nastawienia naszych macierzyńskich radarów na potrzeby dziecka. Czyli czegoś co dla optymalnego rozwoju naszych pociech jest sprawą właściwie zasadniczą. 

Niestety istnieje w związku  z tym ryzyko, że to nasze nastawienie może czasem przeszkadzać w budowaniu więzi pomiędzy dzieckiem i jego tatą. Oczywiście nie musi tak być, i w większości przypadków pewnie  nie jest. Zastanówcie się jednak czy czegoś wam to nie przypomina.

U nas wygląda to mniej więcej tak.

Wieczór. Szymon kąpie Tymka. Ja sobie siedzę i rozkoszuję się świętym spokojem. W pewnym momencie słyszę płacz. Oczywiście płacze dziecko, nie tatuś ;) Zdarza mu się to, bo o ile kąpiel jest dla niego megaprzyjemnością, o tyle ubierania nie znosi. Wiem o tym, sama często wtedy wypróbowuję różne sposoby na to żeby jednak bobas jakoś to ubieranie zniósł. A co robię w tej konkretnej sytuacji? Oczywiście wstaję i idę sprawdzić czemu moje kochane dziecko płacze. Przecież robię tak codziennie przez większość dnia, więc reakcja jest już jednak w dużym stopniu zautomatyzowana.

Na szczęście ostatnio oświecenie spłynęło na mnie w drodze do łazienki. Przystanęłam, pomyślałam, odwróciłam się na pięcie i wróciłam na kanapę. Po chwili płacz ustał a niedługo potem pojawili się też moi zadowoleni panowie. 

Dlaczego mam poczucie, że w tej konkretnej sytuacji to było najlepsze co mogłam zrobić? Są po temu przynajmniej dwa powody. Po pierwsze byłam zmęczona i potrzebowałam chwili dla siebie. Po drugie pozwoliłam moim chłopakom wyjść z tej sytuacji z poczuciem, że potrafią sobie razem poradzić. To jest najlepszy sposób na budowanie wzajemnego zaufania. Moja ingerencja w niektórych sytuacjach może utwierdzać obu w przekonaniu, że moje uczestnictwo w tym co obaj robią jest niezbędne. Nie chcę tego ani ze względu na siebie (i moje dobre samopoczucie) ani ze względu na jakość i siłę więzi która się między nimi buduje.

Nie sugeruję, że taka żelazna zasada "kiedy dzieckiem zajmuje się jeden rodzic, drugi nie ingeruje" powinna zawsze obowiązywać w relacji między rodzicami a dzieckiem. Absolutnie nie, jestem od tego bardzo daleka. Są  sytuacje w których ingerencja mamy albo taty jest wręcz konieczna. Na przykład wtedy kiedy dziecku dzieje się krzywda. Kiedy jedno z rodziców jest świadkiem przemocy, albo kiedy ma poczucie że ten drugi narusza granice i godność dziecka. Wtedy reakcja jest absolutnie niezbędna.

Poza tym bycie rodziną to wspólne spędzanie czasu i robienie na siłę jakichś sztucznych podziałów nie ma sensu. Z reguły dzieje się to naturalnie. Kiedy rodzice są razem, razem jakoś dochodzą do równowagi. Czasem spędzają czas wszyscy razem. Czasem jedno albo drugie gdzieś tam usuwa się na boczny tor żeby zając się jakimiś zadaniami albo zwyczajnie odpocząć.

Są jednak momenty, i wiem to z własnego doświadczenia, że ja - matka - w ten kontakt wkraczam zupełnie niepotrzebnie. 

To co jest dla mnie ważne to żeby w takich sytuacjach nie działać automatycznie. Żeby pozwolić sobie na chwilę refleksji i pytanie czy moja ingerencja i pomoc jest teraz rzeczywiście potrzebna? Jestem przekonana, że jeśli zaufamy sobie i wsłuchamy się w nasze odczucia, zawsze znajdziemy dobrą odpowiedź na to pytanie. Każda z nas potrafi takie sygnały w sobie odczytywać, ważne tylko żeby być uważnym na swoje odczucia.

Dlatego pamiętaj. Czasem najlepsze co możesz zrobić, to pozwolić swoim bliskim spędzać razem czas. Bez ciebie. Pozwolić im wspólnie pokonywać trudności, wspólnie szukać porozumienia. Poznawać się nawzajem w zakresie tego co dla kogo jest do zaakceptowania. Pozwolić im budować relacje na ich zasadach. Nie na twoich. 

Na pewno będzie inaczej.

Ale to właśnie jest dla nich najlepsza z możliwych dróg.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz