środa, 4 marca 2015

Rodzic to dla dziecka najfajniejsza interaktywna zabawka jaką kiedykolwiek będzie miało



Z reguły wygląda to tak: podchodzę do synka, on się do mnie uśmiecha a dalej idzie już samo. Bez wstępnych przymiarek i przygotowań zabawa zaczyna się w najlepsze. Matka gryzie, gilga, mówi, śpiewa, robi miny i jeszcze 100 innych rzeczy które bobas raczy uznać za przyjemne i zabawne. Pełny serwis, wielozmysłowa stymulacja najwyższych lotów na każde zawołanie. Podzielona na kilkanaście lub kilkadziesiąt (w zależności od kondycji matki) krótkich sesji  w ciągu dnia.
 

Na mataja.pl, świetnym blogu o rodzicielstwie, któraś z autorek napisała, że rodzic to najlepsza zabawka dla dziecka. Zgadzam się z tym w zupełności.  Najlepsza i najfajniejsza. I to w dodatku interaktywna. Żadna inna nie ma aż tylu funkcji i żadnej innej nie obsługuje się z taką łatwością. Można ją uruchomić za pomocą uśmiechu, a czasem nawet i to nie jest potrzebne :)


Dlaczego tak się dzieje? To nie jest kwestia samego rodzica. Ot urodziło się dziecko więc ojcu albo matce przestawiła się w głowie taka klapka i od tej chwili niezależnie od okoliczności ma niemałą ochotę na to żeby paść na cztery łapy i udawać przed swoim dzieckiem psa. Rzecz dzieje się w relacji między owym dorosłym i jego dzieckiem. Bo niemowlę jest szczególnie wrażliwe na bodźce o charakterze społecznym. I to już od pierwszych chwil po urodzeniu. (tutaj trochę więcej o owej wrażliwości).  

A skoro jest bardziej wrażliwe, to znaczy że w kontakcie z rodzicem częściej będzie na niego reagować – odwróci głowę, zatrzyma wzrok na uśmiechniętej twarzy, uśmiechnie się (co bardzo znacząco podnosi poziom rodzicielskiej motywacji), potem zagulgocze, a stąd już prosta droga do „mamo podejdź proszę ponieważ lubię jak do mnie mówisz”;)  Te reakcje są z kolei wodą na młyn rodzicielskich wysiłków, ukierunkowanych są na to by jeszcze raz zobaczyć ten uśmiech i jeszcze raz usłyszeć ten cudowny nieartykułowany dźwięk. Ot klasyczny przykład przyczynowości cyrkularnej.
I nie wiadomo do końca czy pierwsze było jajko czy kura.

Muszę dodać, że ta moja gotowość do wszystkich tych zabawowych wyczynów nie wymaga ode mnie zbyt wielkiego wysiłku. I to jest dla mnie najbardziej zaskakujące.  Bo wcześniej w kontakcie z innymi dzieciakami, nawet tymi bliskimi i kochanymi jednak górę najczęściej brało moje lenistwo i wygodnictwo. A jeśli już się zmobilizowałam to musiałam się jednak trochę wysilić żeby się z nimi tak naprawdę pobawić. Teraz rzecz dzieje się automatycznie.

No po prostu, co tu dużo mówić, świetnie się razem bawimy :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz