środa, 3 czerwca 2015

W przestrzeni bez rodziców



Ostatnio Tymianek ma swoją nową niemowlęcą pasję. Chodzimy nad rzeczkę, która płynie niedaleko naszego domu, stoimy na mostku i patrzymy jak woda spada z uskoku. 

Kiedy tak stoję z nim na tym mostku (a ostatnio spędziliśmy tam pewnie z pół godziny, a później jeszcze kilka razy tam wracaliśmy) i wrzucam kamienie do wody tak żeby ładnie robiły "plum", to zastanawiam się jakie będzie dzieciństwo mojego syna.  Co zapamięta z tych wszystkich wakacji które ma do przeżycia. Myślę o tym, bo nie wyobrażam sobie na razie żebym pozwoliła mu na te wszystkie rzeczy które sama robiłam.

Wychowałam się na wsi i jako dziecko maiłam naprawdę dużo swobody. Całe lato spędzałam właściwie na dworze. Albo jakby powiedzieli w dawnej Galicji, czyli tu gdzie teraz żyję – na polu ;) Do domu wchodziłam chyba tylko po to żeby zjeść i iść spać.

Niedaleko mojej wsi był wykopany taki miały staw i codziennie, jak amen w pacierzu, chodziliśmy tam się kąpać. W tym małym stawie tata nauczył mnie pływać. Przez te kąpiele przez całe lato wszystkie dzieci z okolicy miały żółte paznokcie u stóp. Na dnie był muł i on nam te paznokcie tak zabarwiał. Pamiętam jednego lata chorowałam i rodzice zabronili mi tych kąpieli. Siedziałam na brzegu i czułam się najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem na świecie. 

Oczywiście nieodłącznym towarzyszem mojego dzieciństwa był rower. Jeździłam szybko, z górki nie trzymałam kierownicy, zwykle przez caluteńkie lato miałam pozdzierane kolana i łokcie. 

Czereśnie jadłam prosto z drzewa, najczęściej sama się tam po nie wspinałam. Byłam najmłodsza, a przez to też najlżejsza z rodzeństwa, więc wychodziłam zawsze najwyżej. I nigdy nie sprawdzałam czy są robaki :D

Zabawki? W wakacje?  Potrzebne były właściwie tylko rowery i piłka. Resztę wymyślało się samemu.  I jak o tym teraz piszę to sama jestem pod wrażeniem tego ile w nas było kreatywności. Pamiętam np. taką zabawę. Mój brat zawiesił na gałęzi sznur, na niego założył kawałek dętki z roweru i zjeżdżaliśmy z drzewa jak ekipa Robin Hooda. Pewnie chciałam być Marion ale jak znam życie to moja starsza siostra nią byłą więc ja się musiałam zadowolić jakąś mniej atrakcyjną postacią. Ale i tak było suuuuper :)

Do tej pory uwielbiam zapach siana, kwitnącą lipę, te wspomniane czereśnie i wodę.  

Latem dorośli w życiu dzieci schodzili jakby na drugi plan. Nie to że ich nie było. Byli. Karmili, szukali kiedy zbyt długo nie wracało się do domu, zabraniali różnych rzeczy, pocieszali kiedy coś się stało, zabierali do grabienia siana, zrywania owoców, przesypywania zboża. W końcu mieszkaliśmy na wsi. 

Ale w natłoku tych wszystkich codziennych aktywności oni po prostu byli dzieciom mniej potrzebni. Najważniejsza była zabawa i te wszystkie przygody które czekały na nas każdego dnia.

Chciałabym żeby Tymek też zaznał trochę takiej swobody. Żeby miał okazję jako dziecko pobyć w świecie bez dorosłych. Odnajdywać się w dziecięcej hierarchii, uczyć się radzić sobie w zaskakujących sytuacjach. Doświadczać tego  ile fajnych rzeczy można zrobić i wymyślić. Żeby mógł przekonać się ile potrafi a co jest poza zasięgiem jego aktualnych możliwości. Co jest fajne od początku do końca a co niesie ze sobą mniej przyjemne, czy nawet bolesne (myślę tutaj o tych pozdzieranych kolanach) konsekwencje. 

Doświadczać samemu, bez ciągłej opieki i kontroli dorosłych. 

Dlaczego to wydaje mi się tak ważne? 

Bo wierzę, że tak właśnie najłatwiej obudzić w małym człowieku poczucie odpowiedzialności za siebie. Że w takich sytuacjach dzieci w naturalny sposób poznają swoje możliwości i ograniczenia. Doświadczają konsekwencji swoich działań na własnej skórze, bez moralizowania i pouczania dorosłych. Budują wiarę w siebie w oparciu o to co oni sami dowiadują się o sobie a nie o to co mówią im dorośli.

Wiem, że będę zabraniać, dzwonić żeby przypomnieć, tłumaczyć i uświadamiać. Bo jak to? Chodzenie po drzewach?  Jeżdżenie rowerem bez trzymania kierownicy? Kąpiel w stawie bez opieki dorosłych? Nie mieści mi się to wszystko w głowie! :) Poza tym świat w którym żyje moja rodzina wygląda trochę inaczej niż ten w którym ja funkcjonowałam będąc dzieckiem. Wielkie miasto to nie mała wioska w dolinie w której wszyscy się znają. Dlatego muszę uczulić Tymka na wiele spraw, które w moim świecie nie były zbyt ważne. Na przykład na to, że nie wolno ufać nieznajomym.

Chciałabym w tym wszystkim znaleźć jednak w sobie siłę i odwagę żeby jednak dać mu szansę na samodzielność. Na szczęście mam jeszcze trochę czasu więc może zdążę do tego wszystkiego dorosnąć...

I jeszcze jedno. Cieszę się bardzo, że kawałek tego świata który pamiętam ze swojego dzieciństwa wciąż istnieje. Wioska w dolinie, gdzie wszyscy wiedzą, kto jest swój a kto obcy. Wielkie podwórko, puste drogi, siano i czereśnie. Oraz dziadek i babcia. To jednak będzie ułatwiać sprawę. Tak mi się wydaje :) 



4 komentarze:

  1. Mam półrocznego synka. Jestem przerażona myślą, że mógłby robić w życiu to wszystko, co ja robiłam bez nadzoru dorosłych. I to jest jedna strona medalu - emocjonalna. Druga (ta podpowiadana przez rozsądek) jest taka, że samodzielność wymaga czasem przekraczania granic lęku, zaufania i pozostawienia przestrzeni do wolności. Bo żeby wychować dziecko do wolności, to trzeba mu z niej pozwolić korzystać od małego. W pełni więc rozumiem Twoje wątpliwości :) Daje sobie czas na dorastanie i dojrzewanie do dawania tej przestrzeni własnemu synowi, choć mam wrażenie, że minie on niepostrzeżenie i nie zdążę dojrzeć wystarczająco ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie Ilona, też się obawiam, że tak naprawdę to nigdy można nie być ostatecznie gotowym na takie wyzwanie jak samodzielność własnego dziecka :) Na szczęście dzieci same się o nią pewnie kiedyś upomną i chyba w tym nasza największa nadzieja :)

      Usuń
  2. jak mój syn pójdzie we mnie choć trochę, to co jak co, ale upomnieć się o swoje będzie umiał, i to pewnie dość głośno :D

    OdpowiedzUsuń