Od kiedy Tymek zaczął raczkować to właściwie opanował wszystko co go otacza. Nie mogę się już łudzić, że gdzieś nie dotrze. Żywioł poznawania świata płonie w nim od samego rana. Wyjadanie fusów z kawy, ziemi z doniczek, mchu z chodnika pod kościołem, wieszanie się na firance, grzebanie w koszu na śmieci, wyjadanie kamieni z drogi, wchodzenie w każdy najbardziej niedostępny kąt, z którego potem nie nie da się wyjść. To jest teraz nasza codzienność.
Dlatego zastanawiałam się ostatnio jak to właściwie jest z organizacją życia z takim właśnie wszędobylskim osobnikiem. Jak stworzyć przestrzeń w której dziecko może bezpiecznie poznawać świat? Co zrobić żeby mały odkrywca mógł jak najlepiej ten pęd do wypróbowania wszystkiego spożytkować? Jak zadbać o jego bezpieczeństwo bez niepotrzebnego ograniczania go? I jak w tym wszystkim nie zwariować? :)
Oto kilka rad, które mogą pomóc przemyśleć pewne sprawy, niekoniecznie ułatwią zadanie ;)
Po pierwsze i najważniejsze, dzieciom do rozwoju potrzebne jest ciekawe otoczenie i ich ciekawość powinna być zaspokajana. Jest to o tyle ważne, że:
"W
ciągu pierwszych 3 lat życia dziecko uczy się bardzo wielu bardzo podstawowych
spraw. Należą do nich nie tylko tak oczywiste rzeczy jak jak opanowanie
chodzenia czy mówienia, ale także rzeczy mniej oczywiste, jak ciepło i
niezawodność matki, stałość obiektów, niezmienność określonych wielkości,
możliwość manipulowania przedmiotami i innymi ludźmi, czy dostarczanie sobie
przyjemności i nieprzyjemności. Warunkiem wstępnym by to wszystko mogło się
wydarzyć jest możliwość wchodzenia we wzajemne relacje ze światem".
M. Spitzer "Jak uczy się mózg":
Po drugie, w ustalaniu tego, na co dziecku pozwalamy a na co nie, musimy znaleźć równowagę pomiędzy trzema bardzo ważnymi sprawami: dziecięca potrzebą poznawania świata, jego bezpieczeństwem oraz naszymi potrzebami.
Jak się w tym wszystkim odnaleźć?
Spójrz na świat oczami dziecka
Dla naszego małego odkrywcy nowe i niezwykłe jest wszystko co nam wydaje się całkiem normalne. Naczynia, krzesła, kamyki na drodze, książki... wszystko. Weźmy na przykład szufladę z garnkami. Dla mnie szuflada to szuflada, nic więcej. Dla Tymka to jest obszar który wymaga zbadania. Sprawdzenia jak to się takie coś otwiera, jakie w dotyku są te rzeczy tam w środku, czy można je stamtąd wyciągnąć, co się stanie kiedy stuknie się jedną o drugą, czy można to jakoś przestawić....
I takie "ciekawostki" wymagające poznania zdarzają się co chwilę, a aktywność z tym związana jest rzeczą jak najbardziej dla malucha naturalną. Właśnie w ten sposób poznaje świat - poprzez oddziaływanie na niego, eksperymentowanie, wypróbowywanie. Tylko tak jest w stanie opanować właściwości otaczającej go rzeczywistości i zależności które w niej zachodzą. Choćby to że różne rzeczy mają różny ciężar, woda jest mokra a piasek sypki. Albo to, że spadanie różnych przedmiotów wywołuje różne dźwięki, albo pokonanie na czworakach różnych odległości wymaga różnej ilości wysiłku.
To wszystko jest dla dziecka nowe i tego wszystkiego uczy się dzięki swojej codziennej aktywności.
M. Spitzer opisuje ten proces na przykładzie budowania reprezentacji wody:
"Sprawa jest w zasadzie bardzo prosta: tylko dzięki temu że dotknę wody, mogę się nauczyć co to znaczy że woda jest mokra. Dodatkowo słyszę jak pluszcze czy kapie, widzę fale i refleksy, być może czuję zapach morza albo trawy na brzegu jeziora i otrzymuję dzięki temu całościowy obraz, który - wspólnie z wieloma innymi doświadczeniami tego rodzaju - prowadzi do wykształcenia się złożonej i zróżnicowanej reprezentacji wody".
Lista spraw których nasze dziecko uczy się w pierwszym okresie swojego życia jest naprawdę imponująca. Imponujące jest też tempo w którym to robi - większe niż kiedykolwiek później.
Nic więc dziwnego, że przejawem tego są te tysiące rzeczy, które robi w ciągu każdego dnia.
Jakkolwiek męczące jest to dla jego rodziców :)
Dobrze się zastanów zanim powiesz "nie"
"Według badań, małym
dzieciom dosłownie co kilka minut zabrania się robienia czegoś co chcą
robić, lub nakazuje robić coś, na co nie mają ochoty. (...) Oczywiście
odpowiedzialni rodzice nie mogą unikać koniecznych interwencji. Ale
warto zapytać dlaczego wpadamy w przesadę."
A. Kohn "Wychowanie bez nagród i kar"
Niestety zdarza się, że niepotrzebne ograniczanie aktywności dziecka wynika z naszej tendencji do nadmiernej kontroli. Może jej źródło tkwi w obawie o bezpieczeństwo dziecka? W chęci uchronienia go przed upadkami, stłuczeniami i innymi obrażeniami małego ciała? Może wynika ona z potrzeby obrony własnego terytorium, z naszych przyzwyczajeń i zwykłego "wygodnictwa"? - dziecko w trakcie tego poznawania potrzebuje często ogromnie dużo wsparcia i pomocy ze strony rodziców a to wymaga wysiłku. A może stoi za tym obawa, że jeśli na zbyt wiele pozwolimy naszemu dziecku to je "rozpuścimy", "wychowamy małego tyrana", "pozwolimy sobie wejść na głowę"... Jednym słowem zaszkodzimy. Zarówno sobie jak i samemu dziecku?
Przyczyn mówienia dziecku nie może być bardzo wiele (więcej o tym pisze mamanotuje). Niektóre z nich są jak najbardziej uzasadnione. W końcu bezpieczeństwo dziecka jest dla nas absolutnym priorytetem i kiedy wiemy że dzieje się coś co mu zagraża to po prostu interweniujemy. Mamy również prawo, a nawet obowiązek do tego, żeby dbać o potrzeby własne czy innych domowników. To też jest bardzo ważne dla rozwoju naszego dziecka. O tym będzie trochę później.
Zanim jednak zabronimy czegoś naszemu dziecku warto czasem się nad tym przez chwilę zastanowić. Może nasza interwencja jest niepotrzebna? Albo korzyści dla dziecka będą dużo większe niż nasze koszty?
W takich sytuacjach przydaje się również świadomość, że:
"To nie pobłażliwość jest największym problemem współczesnych rodziców ale strach przed nią."
A. Kohn "Wychowanie bez nagród i kar"
Wspieraj i pomagaj wtedy kiedy jest to potrzebne
W wielu przypadkach nasze dzieci potrzebują naszego wsparcia. I każdy rodzic wie to pewnie bardzo dobrze. Dziecko bardzo sprawnie potrafi nam to komunikować - bierze za rękę, płacze, prowadzi nas w określone miejsca. I protestuje kiedy jego komunikat nie jest przez nas dobrze zrozumiany. Po prostu najzwyczajniej w świecie komunikuje jaka pomoc jest mu z naszej strony potrzebna. Bardzo ważne żebyśmy na te sygnały potrafili i chcieli odpowiadać. W ten sposób kształtują się zarówno zdolności komunikacyjne dziecka ("rozumieją mnie więc chętnie się do nich zwracam"), jak i zaufanie do rodzica, które jest podstawą bliskości i więzi (wiem, że mogę liczyć na mamę/tatę kiedy tego potrzebuję).
W wielu przypadkach nasze wsparcie polegać będzie przede wszystkim na kreowaniu odpowiedniej przestrzeni w której dziecko odkrywa świat. Na tworzeniu warunków w których może robić to bezpiecznie, z zaciekawieniem, w spokoju i dobrej atmosferze.
Warto więc rozejrzeć się dookoła i zastanowić co w otoczeniu może ten proces zakłócać. Hałas? Przedmioty i miejsca które zagrażają bezpieczeństwu? Rzeczy które są dla nas ważne i nie chcemy żeby dziecięca ciekawośc zakończyła ich żywot?
A potem zadbać, żeby wszystko to znalazło się poza zasięgiem małego odkrywcy.
Nie zawsze się to jednak udaje. Co wtedy? Zamiast zabierać i zabraniać warto zadbać o to aby w danej sytuacji nasze dziecko i to czym akurat się zajmuje było bezpieczne. Chce wchodzić na schody? Ok, ale tylko z nami. Podoba mu się kabel od laptopa? Odłączmy go z gniazdka. Chce się pobawić naszym telefonem? Może siedzieć wtedy na dywanie. Ważne wówczas, żeby ani jemu, ani rzeczom którymi się akurat zajmuje, nie stała się krzywda.
A co kiedy np. sięga po leżący na drodze kamień? Reagujemy od razu? Według mnie nie. Oczywiście jeśli mam na to czas i przestrzeń. Zwiększam wtedy swoją czujność i reaguję dopiero kiedy ten kamień próbuje sobie wepchnąć do buzi. Obracanie go w rękach nie jest przecież dla niego niebezpieczne.Nie ma sensu żeby zabraniać wszystkiego co potencjalnie może przynieść jakąś szkodę jedynie na wszelki wypadek.
Ważne żeby pamiętać, że nie zawsze to co niebezpieczne jest takie w sytuacji kiedy oferujemy maluchowi naszą pomoc. Tyle tylko, że wymaga to od nas wysiłku i zaangażowania.
I jeszcze na koniec cytat, dużo ich dziś nie? :)
"Kiedy zagrożone jest bezpieczeństwo dziecka musimy interweniować bez względu na jego ewentualną frustrację. Ale i tu nie zawsze i nie wszystko jest jednoznaczne. Zgodnie z imperatywem, aby pamiętać o wieku dziecka, należy zdać sobie sprawę, że w miarę jak ono rośnie, zaczyna też rozumieć co jest niebezpieczne i stara się tego unikać (...)
Szybciej nabędzie w tym wprawy jeśli otrzyma wsparcie, zaufanie i szacunek
Szybciej nabędzie w tym wprawy jeśli otrzyma wsparcie, zaufanie i szacunek
A. Kohn "Wychowanie bez nagród i kar"
Z małymi dziećmi jest tak, że zaspokojenie ich potrzeb ma dla nas absolutny priorytet.
Jak pisze J. Jull w książce "NIE z miłości":
Na tym etapie życia rodzinnego dorośli muszą poświęcać swoje potrzeby i cele
na rzecz rozwoju dziecka (...) Nie znaczy to w żadnym razie, że dorośli powinni zrezygnować z własnego życia, własnych potrzeb, uczuć i wartości. Kiedy tak się dzieje, zostaje zachwiana ich przywódcza rola w rodzinie - a ta jest warunkiem poczucia bezpieczeństwa dzieci"
W ustalaniu przestrzeni dla dziecka ważne żebyśmy pamiętali też o tym co jest istotne dla nas samych. I nie jest to jakiś tam przyjemny dodatek. To naprawdę jest szalenie ważne zarówno dla naszego dobrego samopoczucia, które jest swoistym gwarantem dobrej atmosfery w rodzinie, jak i dla dobra naszego dziecka, bo dzięki temu uczy się, że nie tylko ono, ale również inni czują, chcą czegoś, czegoś nie chcą, coś sprawia im radość a coś innego złości, że czasem bywają zmęczeni, itd.
Warto też pamiętać, że nasze potrzeby nie są czymś uniwersalnym. To co przeszkadza nam nie musi przeszkadzać komuś innemu i na odwrót. Dlatego ważne żebyśmy o granicach naszej tolerancji w różnych sferach rozmawiali też z naszym partnerem. Można wspólnie ustalić co jest dla nas do przyjęcia a co nie w kwestii bytności naszego dziecka w tym świecie. Taka wiedza bardzo pomaga w troszczeniu się o siebie nawzajem. Wiem np. o tym, że tata absolutnie nie chce by Tymek bawił się jego okularami i dzięki temu ja też mogę o to dbać. Dla mnie to bardzo ważne.
Nie znaczy to jednak, że rodzice mają zachowywać się wobec dziecka tak jakby byli jedną osobą w dwóch ciałach. Naturalne jest że relacja mama-dziecko i relacja tata-dziecko ustalają się na własnych zasadach (są rzeczy które robię z tatą, a z mamą nie i na odwrót). Każdy z nas jest inny i ważne żeby dziecko poznało nas właśnie takimi jacy jesteśmy - ze wszystkim co lubimy a czego nie, co jest dla nas akceptowalne a co nie, jaki jest nasz margines odporności na zmęczenie, cierpliwości itd.
Nie chodzi tutaj też o ustalenie jaiejś uniwersalnej listy rzeczy które dziecko może robić (lub robić mu nie wolno) i kurczowe trzymanie się jej. Jak w każdej relacji, w relacji z naszym dzieckiem potrzebna jest elastyczność i umiejętność dostosowania się do konkretnej sytuacji.
Poza tym przestrzeń naszej tolerancji wobec rozmachu dziecięcej aktywności będzie się też zmieniać w zależności np. od naszego samopoczucia i poziomu zmęczenia. I to jest jak najbardziej w porządku. Jeśli czuję się dobrze to mogę wspierać dziecko w poznawaniu rzeczy które są trochę dla niego niebezpieczne. Ale jeśli jestem zmęczona i myśl o tym wywołuje opór i zniechęcenie to tak samo dobrą reakcją jest powiedzenie dziecku nie. Taka umiejętność odczytywania własnych potrzeb tu i teraz jest naprawdę ważna. Z tym że warto od samego początku wyjaśniać dziecku przyczyny naszego zachowania ("nie pójdę dziś tam z tobą bo jestem zmęczona", "nie chcę żebyś teraz wyciągał te garnki bo chcę teraz porządku/trochę ciszy"). Szalenie istotne jest też przyjęcie z szacunkiem i zrozumieniem emocji dziecka, które wiążą się z naszą odmową.
Po prostu odpuść i ciesz się tym co jest :)
Ja sama przekonuję się, że najważniejszą chyba rzeczą którą w tej sytuacji trzeba zrobić to... odpuścić. Nie łudźmy się. I tak nie powstrzymamy naszego dziecka :)
Żyjąc z kimś takim pod jednym dachem trzeba przywyknąć do kilku rzeczy. Przede wszystkim do tego, że robienie bałaganu jest nieodłączną częścią tej aktywności. Mam tutaj na myśli porozrzucane zabawki, ale też wywalony kosz na śmieci, resztki jedzenia rozrzucone w promieniu co najmniej jednego metra, wymazane ściany, pozalewane kanapy. Takie rzeczy, niezależnie od tego jak bardzo będziemy starali się ich uniknąć, i tak się zdarzą.
Warto to mieć na uwadze i w sytuacji gdy rzeczywiście już coś takiego się stanie, po prostu zachować spokój. Ten spokój jest tutaj strasznie ważny. Nie tylko dla naszego dziecka, ale też dla nas.
Nie zapominajmy też, że ten stan jest bardziej niż tymczasowy. Jakkolwiek nierealne nam się to wydaje, kiedyś pewnie będziemy wspominać te "ciężkie" czasy z tęsknotą i rozrzewnieniem.
Najlepsze co możemy zrobić to po prostu przestać biegać za naszymi dziećmi i powstrzymywać je przed zrobieniem tych tysięcy rzeczy każdego dnia. I po prostu cieszyć się tym wszystkim co się dzieje. To w końcu niesamowita sprawa, że ten mały człowieczek z takim zapałem potrafi zabierać się do wszystkiego co spotka na swojej drodze :)
To jest najlepszy i zresztą też najczęstszy sposób w jaki rodzice przystosowują się do dziecięcej potrzeby poznawania świata.
I to jest piękne.
Co nie znaczy że jest to łatwe:)
Ucieszylo mnie, jak wiele zachowan polecanych przez Ciebie i cytowanych aurorow podswiadomie zastosowalam ;) u mnie stanowcze "nie" pojawilo sie z przymusu tylko kilkakrotnie - np. przy zuciu kolek od wozka (no blagam Cie, Maly...) i gryzieniu w celu zwrocenia uwagi. Potrafie Malego od czegos oderwac i zniesc jego chwilowy foch z pokora i najczęściej bez zamiennego przekupstwa. Staramy sie sobie nawzajem ufac, choc nie bezgranicznie, no i wciaz sie oboje uczymy jak tu razem najlepiej zyc ;)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że tak to u Was wygląda :) Bardzo ważne jest to o czym piszesz, że nie trzeba ograniczać dziecka bez specjalnego powodu, ale też nie trzeba bać się jego złości czy żalu kiedy rzeczywiście czegoś jednak chcemy zabronić. To bardzo konstruktywna postawa :) Dzięki za ten komentarz :)
Usuń