czwartek, 19 stycznia 2017

Frankfuterki

Kilka dni temu mieliśmy taką sytuację. Razem z Tymkiem siedzieliśmy sobie przy stole i jedliśmy śniadanie. W pewnej chwili Tymko z jakiegoś powodu się wkurzył, chwycił talerz i wyrzucił kiełbaski na podłogę. Wylądowały sobie zgrabnie obok mebli kuchennych i tam już pozostały. Wiadomo. Same się nie podniosą.

Pierwsze co się pojawiło to moja złość i myśl "no żesz ty.... ZNÓW to zrobiłeś!"

- Hej, dlaczego wyrzuasz kiełbaski na podłogę?!  Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Kto o zdrowych zmysłach oczekiwałby od dwulatka sensownej odpowiedzi na takie pytanie...

- Tymek, chcę żebyś to podniósł. U mnie dalej złość, choć słowa brzmiały spokojnie i stanowczo.
.
- Ty podnieś. Ułyszałam w odpowiedzi.

- Nie nie, ja chcę żebyś to ty podniósł. Przecież to ty je zrzuciłeś na podłogę. U mnie dalej złość.

- Nie! Ty podnieś! Krzyknął Tymek i zaczął biegać po pokoju jak szalony.

Oparłam się, posiedziałam chwilkę, ochłonęłam. Dobra, złość minęła. Teraz po prostu zależało mi na tym, żeby posprzątał te kiełbaski. Bo chcę żeby każdy u nas w domu jakoś czuł i wiedział, że sprzątanie po sobie jest ważne i pożyteczne. Albo może bardziej, żeby każdy wiedział, że mnie czasem na tym zależy.
On w najlepsze dalej biegał dookoła próbując mnie zachęcić ze śmiechem do tego, żebym zaczęła go gonić.

Przykucnęłam na podłodze. Uśmiechnęłam się do pędzących i zaśmiewających się 11 kilogramów. Przybiegły do mnie i uwiesiły mi się na plecach. Trochę przytulania, wreszcie usiadł mi na kolanach.

- Tymku, podnieś kiełabski, chcesz żebym ci pomogła?

- Ty podnieś! Tymko znów rzucił się do ucieczki.

Sytuajca powtórzyła się jeszcze kilka razy, więc we mnie znów zaczęłą narastać bezradność i frustracja. Wstałam, poszłam do łazienki, umyłam zęby, potem ręce... Kilka razy mój mały towarzysz przybiegał do mnie. Umył ze mną zęby (czytaj: zjadł trochę pasty ze swojej szczoteczki), o coś pytał, coś tam do mnie mówił, już nie pamiętam dokładnie. Znów byłam wystarczająco spokojna. więc wróciłam do tematu kiełbasek, które o dziwo....

... dalej leżały tam gdzie spadły. :)

- Tymku, posprzątaj kiełbaski. Ja mogę Ci pomóć jak chcesz.

- Nie chcę posprzątać. Ty posprzątaj! Usłyszałam.

Wzięłam go na kolana.

- Ale ja chcę żebyś ty posprzątał. Pamiętasz? Wczoraj mi się wysypał ser do szuflady i ja go posprzątałam, bo to mi się wysypał. Tata jak kiedyś wysypał mąkę to też on ją sprzątał. Ty wysypałeś kiełbaski, to teraz ty je posprzątaj. Ja ci mogę pomóc jeśli chcesz.

Tak... z zadowoleniem przyglądałam się jego zasłuchanej minie. Widać było że historia o serze i mące zrobiła swoje... Będzie sprzątanie, ha! ha! W duchu już się cieszyłam.

A Tymko posiedział, pomyśłał i.... uciekł.

Znów bezradność i frustracja.

- Tymek chcę żebyś to posprzątał. Rzekłam spokojnie ostatkiem mojej spokojnejszej połowy i znów ewakuowałam się z miejsca zdarzenia. Poszłam sobie do łazienki i coś tam sobie zaczęłam robić.

Cała sytuacja trwała już pewnie ze dwadzieścia minut...

Po chwili przybiegł Tymek.

- Mamo! Siufelka!

- Chcesz szufelkę?! Taką z miotełką?! (Oczywiście! Już ci daję chłopie, nie ma sprawy!)

- Podałam mu szufelkę i wróciłam do łazienki.

Po chwili znów do mnie przybiegł, był cały rozpromieniony i podskakując w miejcu krzyknął:

- Wyziuciłem! Wyziuciłem!

- Wyrzuiłeś kiełbaski?? Do  kosza?? Teraz to i ja cieszyłam razem z nim.

- Wyziuciłem mamo! Powiedział z dumą i uwiesił mi się na szyi.

Poszliśmy do kuchni. Kiełbaski leżały w koszu, szufelka i miotełka były odłożone na swoje miejsce.

- Wyrzuiłeś kiełbaski do kosza i odłożyłeś szufelkę! Naprawę się ucieszyłam i nawet trochę wzruszyłam. Najbardziej utkwiła mi w głowie ta jego rozpromieniona twarz, na której była i radość i duma.

On naparwdę zrobił to sam i naprawdę był z tego niesamowicie dumny.

I myślę sobie, że gdybym odpuściła i posprzątała za niego, zrzędząc przy tym pod nosem, bo na pewno bym zrzędziła... albo gdybym go do tego zmusiła, powiedziała że ma to zrobić teraz i koniec kropka...

...to on nie miałby okazji wymyślić tego sposobu z szufelką i z miotłą. Nie miałby też okazji zrobić tego zupełnie samodzielnie i bez przymusu. I nie miałby okazji się tym cieszyć tak bardzo. I ja też nie miałabym okazji cieszyć się razem z nim.

Wspaniale że akurat wtedy mieliśmy na to czas. Nigdzie nie musieliśmy biec, nie spieszyło nam się w ogóle. Niestety nie zawsze tak jest. Ale wtedy było.

A już szczególnie to cieszę się z tego, że w całej tej złości pozostało mi wystarczająco dużo zdrowego rozsądku żeby zrobić krok do tyłu, ochłonąć i poczekać na to, co będzie dalej. Naprwdę nie zawsze mi tego zdrowego rozsądku wystarcza.

Kiedy o tym piszę, to bardo mocno mi się to kojarzy z kilkoma mądrymi myślami o dysyplinie:



"Zbyt często zapominamy, że dyscyplina znaczy "uczyć" a nie "karać" (disciplina - łac.: nauka, nauczanie). Dyscyplinowany jest uczniem, a nie odbiorcą konsekwencji swojego zachowania"

Daniel Siegel


Dyscyplina pomaga dziecku rozwiązać problem. Kara powoduje cierpienie dziecka, z tego powodu, że ma problem. Żeby wychować człowieka, który potrafi rozwiązywać problemy, skup się na rozwiązaniach,a nie na karach.

L.R. Knost


I wiecie co? Ja w całej tej sytuacji czuję się zwycięzcą. I nie chodzi o to, że wygrałam ze swoim synem, bo on zrobił to na czym mi zależało. Było i będzie w naszym życiu całe mnóstwo takich sytuacji, kiedy on nie będzie robił tego czego ja sobie życzę. Mam w sobie w tym momencie absolutną zgodę na to. Ba, myślę nawet, że tak właśnie powinno być!  Czuję się zwycięzcą bo wiem, że oboje z tej sytuacji wynieśliśmy dobre doświadczenie dla siebie. Ja po raz kolejny przekonałam się jak ważne jest żeby dać sobie czas na to by emocje opadły, i jakie fajne rzecy mogą się wtedy zadziać. Tymek mógł doświadczyć satysfakcji z tego, że zrobił coś zupełnie samodzielnie, coś co i mnie i jemu sprawiło wielką radość. Zobaczył też po raz kolejny, że dla mnie czasem ważne jest, żeby po sobie posprzątał. I że to wcale nie oznacza, że musimy z tego powodu wchodzić na ściężkę wojenną, w której zawsze ktoś jest wygrany, a ktoś przegrany. Sytuacja była konfliktowa, bez dwóch zdań, a nam tak udało się ją rozwiązać, że wyszliśmy z niej z wdzięcznością i zaufaniem do siebie nawzajem.

Tak, oboje w tej sytuacji jesteśmy zwycięzcami :) 


Wielu ludzi wierzy, że w byciu rodzicem chodzi przede wszystkim o kontrolowanie dziecięcego zachowania i trenowanie ich do tego, żeby zachowywali się jak dorośli. Ja wierzę, że w byciu rodzicem chodzi przede wszystkim o kontrolowanie swojego własnego zachowania i dbanie o to, by samemy zachowywać się jak osoba dorosła. Dzieci uczą się tego czym żyją.

L.R. Knost



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz