poniedziałek, 9 stycznia 2017

Przyszła gotowość.


Kiedy nasz syn był maleńki, zaczęły się u niego problemy z bólami brzuszka. On płakał, a my byliśmy bezradni i okropnie przerażeni. Położna środowiskowa, która odwiedzała nas jeszcze wtedy, doradziła nam, żeby ogrzewać jego brzuszek powietrzem z suszarki. To była naprawdę fajna położna, a spośród wielu jej pożytecznych rad, ta z suszarką przydała nam się najbardziej. Kiedy nic już nie pomagało, włączaliśmy suszarkę, a Tymek w jednej dosłownie chwili się uspokajał. Wyglądał wtedy jak zahipnotyzowany. Przestawał płakać i słuchał z szeroko otwartymi oczami. Po chwili często zasypiał. Podobno wiele dzieci reaguje tak na dźwięk suszarki, bo przypomina ona dźwięk, jaki słyszą jeszcze w brzuchu mamy. Sprawdzałam to na sobie w wannie i rzeczywiście, kiedy uszy są pod wodą, słychać mocny szum.

Bóle brzuszka dość szybko udało nam się opanować, ale suszarka już z nami została. Przez pewien czas Tymko był w stanie zasnąć tylko przy jej dźwięku. Próbowaliśmy zamienić jej szum na nagranie z internetu, na Szumisia (dostałam go od przyjaciela na moje własne urodziny z decykacją "stało się, Tymek sprzątnął Ci prezent sprzed nosa":)). Nic innego nie działało. To musiała być ta jedna konkretna suszarka.

Leżałam sobie tak czasem w środku nocy, przysypiając przy dźwięku włączonego urządenia i myślałam sobie "kurcze, co myśmy narobili, uzaleniliśmy dziecko od dźwięku suszarki".

Pewnego pięknego dnia, może po miesiącu, może po dwóch, suszarka utraciła swoją magiczną moc. Tymek przestał się przy niej uspokajać, i jakby nigdy nic zaczął zasypiać bez niej. Nie było "oduczania", przestawiania. Po prostu przyszedł moment gotowości i tyle.

Potem było spanie razem z nami. Na początku, zanim jeszcze nasze dziecko dołączyło do nas po tej stronie brzucha, zarzekaliśmy się, że będzie spać "tam, gdzie jego miejsce, czyli w łóżeczku". Potem Tymek się urodził i ze spania w łóżeczku zostało tylko wspomnienie i anegdoty opowiadane znajomym.

Jakiś czas temu zabraliśmy się za urządzanie Tymkowego pokoju. Kupiliśmy mu też łóżko z takim planem, że powoli będziemy się tam przenosić z popołudniową drzemką, tak żeby kiedyś, w przyszłości, zechciał tam łaskawie spać również w nocy. Może za rok, może za półtorej... Raczej mi się nie spieszyło. Pierwsza popołudniowa drzemka nie wypaliła, Tymek wstał i zaprowadził mnie do naszej sypialni. Z drugą było tak samo. Przy trzeciej zasnął już u siebie, a wieczorem tego samego dnia, kiedy niosłam go do naszej sypialni, powiedział tylko "nie tu, tam" i kazał się zanieść do swojego pokoju. Zasnął tam jakby nigdy nic, a ja razem z nim. Obudziłam się w środku nocy i jak przystało na wierną żonę przewędrowałam do naszego małżeńskiego łoża. Ale pusto tam było... Co z tego, że obok mnie chrapał sobie smacznie mój szanowny małżonek. Z wrażenia nie mogłam zasnąć, więc budzę w końcu ojca dziecka i pytam:

- Ej Szymon, nie jest ci pustu??
- Nie, w końcu się wyśpię - powiedział i odwróćił się na drugi bok.
- No wiesz, przecież się wysypiałeś - burknęłam pod nosem oburzona tym okropnym brakiem zrozumienia problemu.

Wiadomo. Faceci ;)

Od tamtej pory Tymek śpi u siebie. Z tym tylko drobym szczegółem, że zabrał mnie ze sobą. Znaczy to, że w nocy zawsze przenoszę się do niego, bo mnie woła. Potem czasem znów wracam do siebie, ale często zostaję już u niego. Powiem więcej, czasem nie pamiętam nawet kiedy się przeniosłam. Więc tak skaczę sobie z łóżka do łóżka, a co tam.

Tutaj znów nie było "oducznania", przestawiania. Po prostu kupiliśmy łóżko i byliśmy otwarci na jego gotowość. To, że przyszła nadspodziewanie szybko, i jakby to rzec... połowicznie, to już jest inna historia.

Po co o tym piszę? Bo często, jako młodzi rodzice słyszymy, że dziecko czegoś nie powinno, albo coś powinno. Nie nosić na rękach bo się przyzwyczai, nie spać z dzieckiem bo go od siebie uzależnimy, być twardym kiedy płacze, bo wejdzie nam na głowę. Czasem te głosy słyszymy wokól siebie - od członków naszej rodziny, przyjaciół, sąsiadów, pani w warzywniaku, pana z telewizji. Czasem te głosy brzmią w naszych własnych głowach.

Kiedyś rozmawiałam z mamą, która miała ogromne wyrzuty sumienia z tego tylko powodu, że zaczęli z mężem zabierać w nocy do ich małżeńskiego łóżka swoją 7-miesięczną córeczkę. Oboje byli wykończeni jej ciągłym budzeniem się. Kiedy dziewczynka zaczęła spać z nimi problem się skończył - ona przestała budzić się co pół godziny, a rodzice wreszcie mogli się wyspać.. Nic dziwnego. Mała kompetentnie dawała im znać czego potrzebuje a oni kompetentnie na to odpowiedzieli. Ale mama nosiła w sobie takie przekonanie, że w ten sposób nadmiernie ją od siebie uzależnia i robi jej tym wielką krzywdę.

Opowiedziałam jej wtedy trochę o swoich doświadczeniach i poleciłam książkę "Zasypianie bez płaczu".  Ostatnio napisała do mnie: "książka była strzałem w dziesiątkę", więc rozumiem, że znaleźli dla siebie własną drogę. Dostoswaną do tego co tu i teraz dzieje się w ich rodzinie.

Rozmawiałam też z mamą, dla której spanie razem z dzieckiem od samego początku było nie do przyjęcia. Nie dlatego, że ktoś jej powiedział, że tak właśnie pwinno być, ale dlatego, że wynikało to z jej własnych, autentycznych potrzeb. Ona po prostu czuła, że tak będzie najlepiej i dla niej i dla jej bliskich. I wierzę, że ta decyzja w ich rodzinie też była strzałem w dziesiątkę.

Piszę też o tym trochę dla siebie. Bo wokół mnie i w mojej własnej głowie też słyszę różne głosy. Głosy, które mówią, że Tymek coś powinien czegoś nie powinien, że  my coś powinniśmy, albo czegoś nie powinniśmy. I kiedy zaczynam się niepokoić, że może za późno, może za długo... to zawsze wtedy przypominam sobie o tej suszarce i o tym łóżku.

Bez  oduczania, bez przestawiania, po prostu przyjdzie taki moment kiedy któreś z nas będzie już wiedzieć, że przyszła na coś pora. Może to będzie Tymek, a może ja.

Nasza rola w takich sytuacjach polega często na byciu otwartym na dziecięcą gotowość. Gdybyśmy nie kupili tego łóżka, to z całą pewnością ciągle nosilibyśmy w sobie przekoanie, że to na pewno nie jest jeszcze ten moment.

Ale nasza rola polega też często na byciu otwartym na brak takiej gotowości. Kiedy podjęliśmy decyzję, że Tymek pójdzie do żłobka doszliśmy do wniosku, że dobrze będzie jeśli nauczy się on po południu zasypiać bez piersi. Przez tydzień każdy kolejny dzień przynosił całą masę łez Tymka i naszej wielkiej frustracji. W końcu porzuciliśmy ten pomysł i mam poczucie, że to była bardo dobra decyzja.

Czasem chodzi przede wszystkim o gotowość rodzica. Są takie momenty w których to my, a nie nasze dzieci podejmujemy decyzje dotyczące jakichś aspektów naszego wspólnego życia. Tak jest np. teraz u nas z procesem odstawiania od piersi. Jakiś czas temu przyszedł taki moment w którym bardzo mocno poczułam, że mnie już wystarczy. Dzieje się to bardzo powoli, ale za nami już kilka ważnych kroków, które, co bardzo mnie zaskoczyło, szybko zostały zaakceptowane przez Tymka. Ale mleczko do popołudniowej drzemki dalej jest w programie i wydaje mi się, że z niego zrezygnujemy na samym końcu.

Przyszła pora na podsumowanie. Chodzi o to, żeby nie kierować się tym jak powinno być, tylko tym czego potrzebujemy - my sami  i nasi bliscy. Czasem udaje się znaleźć rozwiązania, które są genialne dla wszystkich. Czasem rezygnujemy z czegoś na rzecz dziecka. Na początku takich decyzji jest w życiu rodzica całe mnóstwo. Czasem podejmujemy decyzje, które mają nam pomóć zadbać o siebie. Każda z tych dróg jest jak najbardziej w porządku, pod warunkiem, że podejmujemy ją w zgodzie ze sobą i z uważnością na to jak z tą decyzją jest drugiej stronie.

Bo w relacji z drugim człowiekiem, jest trochę jak w tańcu. Czasem to jedna strona stawia pierwszy krok, czasem druga, czasem robią to wspólnie, Czasem druga strona od razu łapie rytm i daje się poprowadzić, czasem nie ma ochoty tańczyć tak jak my tego chcemy. Sekretem udanego tańca jest znalezienie takiego rytmu, w którym obie strony będą czerpać radość z muzyki.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz