wtorek, 24 stycznia 2017

O sztuce odpuszczania.


Bywają ostatnio takie dni, w których jestem trochę jak tykająca bobma zegarowa. Tykam sobie, tykam, aż w końcu przychodzi taki moment, kiedy następuje detonacja i jest awantura.  Trudny to jest dla mnie czas, ale też dobrze rozumiem skąd się on w moim życiu bierze i dlaczego. W te "bombowe" dni moje paskudne samopoczucie krzyczy do mnie przez cały czas żebym zajmowała się przede wszystkim sobą. Tak... położyć się... odpocząć... spać... zadbać o siebie...

Ale ja nie jestem wtedy sama. Jest nas dwoje - ja - mama i on - syn. Razem od wczesnego ranka aż do wieczora.

W te dni walczę o to, żeby pomimo tego mojego paskudengo samopoczucia, znaleźć równowagę. W każdej trudnej chwili, a tych jest wtedy naprawdę dużo, próbuję złapać balans pomiędzy moimi i jego potrzebami. Bo oprócz tego co moje, jest też to co jego - jego zabawy, jego ciekawość, jego niespożyta energia. I jego emocje, które im ja mam na nie mniej gotowości i otwartości, tym mocniej one próbują mi dać znać o tym, co się dzieje u niego.

Kiedy jestem w pełni sił, to empatia wydaje się czymś bardzo prostym i nieskomplikowanym. Taką błahostką, która przychodzi mimochodem i bardzo dużo dobrego zostawia za sobą. Ale kiedy moje zasoby są na wyczerpaniu, to dawanie jej komukolwiek oprócz siebie jest dla mnie wielkim, ogromnym wysiłkiem. Bo w tych chwilach to ja sama potrzebuję opieki i empatii, dawanie jej wtedy komuś to jak droga na Rysy.

Rano jeszcze pół biedy, oboje jesteśmy w miarę wypoczęci,  jakoś tam udaje nam się znaleźć drogę do siebie... Ale po południu czuję jak powolutku resztki moich sił odchodzą, a w ich miejsce przychodzi Ona. Irytacja. Niby nie rzuca się w oczy,  pływa sobie dyskretnie tuż pod powierzchnią względnego spokoju. Ale cokolwiek się wydarzy, ona szybciutko wychyla swoją głowę ponad powierzchnię i pokazuje, że ciągle tu jest. I że coraz bardziej dosadnie będzie dawać mi znać, że koniecznie muszę teraz zadbać o siebie. A Tymek jakby ją wyczuwa i nie do końca wie o co jej chodzi. Więc zaczyna sprawdzać - a to szklankę zrzuci, a to za włosy mnie pociągnie, a to będzie płakał głośno o każdą rzecz, która poszła nie po jego myśli. Taka jakaś nieswoja trochę ta mama... trzeba sprawdzić o co chodzi... co tam się u niej dzieje...

Różnie sobie z tym radzę. Czasem udaje mi się ochłonąć dokładnie w tym monecie w kórym jest to potrzebne i załatwić sprawę pokojowo - z szacunkiem i do niego, i do tego co potrzebne jest mnie. Wtedy jest najfajniej, mega jestem sobie wdzięczna za takie momenty. Czasem krzyczę głośno, jest  w tym krzyku i bezradność i nadzieją, że może w końcu mnie usłyszy. On zwykle wtedy też się najeża, zupełnie jak ja. I szansa na to, że może uda nam się dogadać maleje praktycznie do zera.

A czasem bywa tak, że odpuszczam zupełnie. I o tym odpuszczaniu chcę Wam dziś trochę opowiedzieć.  Bo odpuszczenie sobie, dziecku i wszystkiemu co dzieje się wokól to czasem najlepsze co można zrobić. Mój mąż nazwał kiedyś ten stan: "mieć wszystko w d....." i to określenie bardzo dobrze oddaje to o co w sztuce odpuszczania chodzi. Bo odpuścić w odpowiednim momencie to jest naprawdę wielka sztuka.

A wygląda to mniej więcej tak:

Był wieczór, czekaliśmy z niecierpliwością na powrót taty. Czekaliśmy całą trójką - Tymek, ja i moja zakonspirowana irytacja. Razem z irytacją przygotowywałyśmy obiad. Tymek chodził wokół i bardzo chciał mi pomagać. Posadziłam go więc obok siebie na blacie kuchennym. Dałam mu jego nóż, deskę, i trochę szpinaku, który akurat kroiłam. Przez dłuższą chwilę było naprawdę dobrze, nawet troszkę rozmawialiśmy, irytacja jakby trochę się wycofała. Fajny moment. Po pewnym czasie Tymek odłożyl nóż, zaczął się rozglądać dookoła, chwycił miseczkę z orzechami i rozrzucił je po całej kuchni.

Bum. U mnie wewnętrzna detonacja.

I wtedy przyszła mi ta myśl "mam wszystko w d....". To było jak olśnienie :D Przecież nie trzeba sprzątać tych orzechów. Przecież niedługo wróci tata. Oni to później posprzątają...

Tymek, jak wróci tata, to posprzątacie te orzechy -   powiedziałąm tylko i dalej robiłam obiad.

No i dzięki temu udało nam się przetrwać bez awantury, co w całej tej sytuacji jest dla mnie tymi wspomnianymi wcześniej Rysami. Trudne, ale jak widać możliwe :)

Potem wrócił tata, powiedział "Boże co tu się stało"? Ja poszłam się położyć a oni posprzątali orzechy.

Nie zapomnijcie czasem odpuścić :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz