wtorek, 24 listopada 2015

#bliskopad. Trzeci tydzień

Tak. Są już za nami. Trzeci tydzień listopada oraz katar. Ale jeśli myślicie, że glut przeszkodził nam w naszej #bliskopadowej zabawie, to bardzo się mylicie :) Nie przeszkodził :)

A było tak :)

Piętnasty dzień. Książkowanie.

O największych książkowych namiętnościach Tymka pisałam TUTAJ. Tym razem jednak pocieraliśmy, przechylaliśmy i potrząsaliśmy. Książką oczywiście. I nie robiliśmy tego bynajmniej bez powodu. KSIĄŻKA NAM KAZAŁA TO ROBIĆ. NAPRAWDĘ! :)

Jeśli jesteście ciekawi to sami sprawdźcie - "Naciśnij mnie" Hevre Tullet

I jeszcze jedno. Wstydzę się ale powiem. Mnie dostrzeżenie, że każda strona jest logiczną kontynuacją poprzedniej zajęło trochę czasu. Małżonek ma ze mnie polew do dziś. Cóż. Podobno mózg się kurczy po ciąży.



Szesnasty dzień. Niezwykła kąpiel.

Tego dnia mieliśmy niestety katarowe apogeum. Tymko w związku z tym wcześniej niż zwykle poszedł spać i kąpieli nie było. To znaczy jego kąpieli nie było :) Była za to moja :) Z pianą i książką. Ach :) Już dawno nie sprawiłam sobie tej przyjemności. Uwielbiam :)



Siedemnasty dzień. Farby w ukryciu.

Tego dnia skorzystaliśmy z tej odo  podpowiedzi :)  Tylko zamiast farb zrobiliśmy kisiel z mąki ziemniaczanej, który zabarwiliśmy barwnikami spożywczymi.

Fajna to była zabawa :)


Choć i tak trzeba było wszystko sprawdzić własnymi rękami...


... oraz językiem :)

Ale spokojnie w jednym ze słoiczków zamiast barwnika spożywczego był dżem. Pyszny ten kisiel :)



Osiemnasty dzień. Domowa dyskoteka.

Nasze pląsy, hulanki i swawole rozpoczęliśmy od solidnego instruktażu. Mamy taką książeczkę "Binta tańczy" w której jest dokładnie pokazane co i jak trzeba robić z nogami. Must have każdego kto wybiera się na imprezę :)


A potem to wiadomo. Szał ciał. Albo czar par :)


Dziewiętnasty dzień. List.

Miał być list. Do taty, tak żeby mógł go odebrać tuż po powrocie z pracy. Czasu było mało więc zabraliśmy się do pracy. Rysowałam, malowałam, kreśliłam i pisałam. Udało mi się nawet odbić nasze dłonie na kartce choć Tymka okropnie to gilgotało :) Z butem było dużo łatwiej :)

Tak pracowałam ja...


 ... a tak Tymko :)


Ostatecznie zamiast listu postanowiliśmy jednak nadać paczkę :)



Dwudziesty dzień. Budujemy namiot.

To był dla mnie najlepszy jak do tej pory #bliskopadowy dzień. Wystarczył stół, dwa koce i takie przytulne gniazdo udało nam się skonstruować, że przesiedziałam w nim ponad godzinę. Było super przyjemnie i nawet nie wiem dlaczego :) Tymek wchodził, wychodził, obchodził naszą bazę dookoła, zaglądał do środka ze wszystkich stron, wyglądał na zewnątrz, wciągał do środka poduszki... a ja sobie leżałam. Bardzo relaksujące zajęcie. Polecam :)

Wejścia pilnował nam Misiu Krzysiu.


A tak nasza baza wyglądała od środka :)



Dwudziesty pierwszy dzień. Coś życzliwego dla nieznajomego.

Tutaj nie będzie zdjęć. Nie zrobiliśmy niczego szczególnego w tym dniu.

Tutaj chciałabym Wam o kimś opowiedzieć.

Ale zacznę od początku.

Kiedyś byłam na wczasorekolekcjach dla niepełnosprawnych. Poznałam tam ludzi, którzy pokazali mi, że schorowane, powykręcane ciało czasem skrywa kogoś kogo zupełnie byśmy się tam nie spodziewali. Ludzi o wielkiej sile ducha ale też o wielkiej potrzebie podzielenia się ze światem tym co myślą.

Z jednym z nich - Andrzejem - czasem wymieniam parę zdań na fb. Wtedy na wczasorekolekcjach rozmawiałam z nim tylko raz i to był dla mnie strasznie nużący, trudny kontakt. Porozumiewaliśmy się za pomocą zeszytu w którym miał zapisane jakieś słowa, litery... nie pamiętam już dokładnie. Pamiętam tylko, że rozmowa była długa i niewiele udało mi się z niej tak naprawdę o nim dowiedzieć, Gdyby Andrzej nie miał komputera pewnie też nie wiedziałabym, że nie jest upośledzony. Okropnie to brzmi ale jestem pewna, że tak właśnie by było. Andrzej nie mówi, nie porusza się samodzielnie. Jest całkowicie zależny od osób które się nim opiekują.

Ale on ma ten komputer. Rozmawia z ludźmi na fb (pisze nosem albo ustami, nie wiem) i prowadzi pamiętnik. Ostatnio opublikował go w formie bloga. Ktoś pewnie mu w tym pomagał, pewnie jakiś jego znajomy.  Nie wyobrażam sobie ile wysiłku kosztuje go pisanie tego pamiętnika. Myślę, że bardzo dużo. Ale myślę też, że on po prostu bardzo potrzebuje podzielić się z innymi kawałkiem swojego świata.

To jest adres tego bloga. Jeśli macie chwilę to usiądźcie, poczytajcie, pozdrówcie go w komentarzu. Myślę, że dla niego to coś bardzo ważnego.

http://andrzejpisarz.blogspot.com/2015/11/ja-byem-na-wczasom-rekolekcjach-w.html






1 komentarz:

  1. Hehe,dziecko też na pewno zorientowało się wcześniej:) Ehh,my kobiety tak mamy i już:)

    OdpowiedzUsuń